Hej, szalone dzieciaki! Dzisiaj Wujcio Jeż opowie Wam o
dwóch smutnych Panach, będących przy okazji zgrabnymi metaforami swoich mediów.
W styczniowym numerze Przekroju ukazał się wywiad z
samozwańczym „królem” polskiego Youtube'a – 29-letnim Maciejem Frączykiem,
znanym szerzej jako Niekryty Krytyk. W autoryzowanej rozmowie władca poczucia
humoru wczesnej gimbazy opowiadał o swojej pracy i życiu, skupionym na
wypuszczaniu do sieci kolejnych filmików ku uciesze rosnącej rzeszy
subskrybentów. Nie pada nazwisko ani jednego konkurenta Krytyka, zajmującego
się pokrewną twórczością – czy to na polskim, czy zagranicznym Youtubie.
Oczywiście, Frączyk wymienia w pewnym momencie swoje „inspiracje” i idoli,
jednak pomija tych, których show najbardziej otwarcie plagiatuje, na czele z
Dougiem Walkerem, alias „Nostalgia Criticem” – zbieżność pseudonimów raczej
nieprzypadkowa. Usilnie stara się nie nawiązywać ani do dawnych "władców",
ani aktualnych pretendentów do jego internetowego tronu - i zapewne
uniemożliwił to także swojej rozmówczyni, domagając się bezwzględnej
autoryzacji wywiadu. Podobnie reaguje, kasując komentarze pod swoimi filmikami,
gdzie w ogóle wspomniana jest choćby ekipa Channel Awesome czy inni twórcy, od
których zapożycza patenty i żarty do "własnego" programu. A jednak pojawiają się inne osobowości
medialne, do których "Niekryty" zostaje porównany. Są to Kuba
Wojewódzki i Szymon Majewski. Showmeni telewizyjni. Przedstawiciele zupełnie
innego medium. Szczególnie długo dziennikarka ciągnie wątek Majewskiego, który
dopiero co został wyrzucony ze swoim podupadającym programem (i szczególnie
nieudaną próbą jego reaktywacji) z ramówki TVN-u i zaczął próbować swych sił na
gościnnych równinach Youtube'a. Frączyk
wie, że starszy o 17 lat komik nie jest dla niego żadną konkurencją. Obaj
znajdują się w zupełnie innych rejonach. Mimo tego samego medium, ba, mimo
wspólnej platformy nadawczej! - to nie są inne ligi. To gracze innych
dyscyplin.
Majewski, tworząc wtedy swój "SUPERSAM" nie rozumie jeszcze,
jak działać w Internecie. Podobnie jak większość pracowników telewizyjnych
-zwłaszcza tych na kierowniczych szczeblach -wydaje mu się, że Youtube to po
prostu rodzaj telewizji, tylko bardziej amatorski. Robi więc to samo, co robił
w studiach TVN-u, tylko bez budżetu, wielkich gwiazd, rzeszy ludzi do pomocy.
Uparcie próbuje stworzyć show taki, jak swoje dawne formaty, z tym samym
humorem i podobnymi gagami, jakby nie zdawał sobie sprawy ze zmiany medium. Nie
wie jeszcze, że tworząc show internetowy nie odlicza się czasu od ramówki do
ramówki, nie bada się oglądalności w kilkutygodniowych czy kilkumiesięcznych
okresach. Odkrywa, że każdy widz może skomentować, ocenić, udostępnić, wyśmiać,
pochwalić, skazać na zapomnienie OD RAZU. Bez ostrzeżenia, bez kwartalnych
prognoz, bez bezpiecznego zamknięcia się po drugiej stronie szklanego ekranu.
Majewski został wyrzucony z telewizyjnej twierdzy, gdzie nadal bytują tylko
wybrani. Znalazł się na terenie dla niego obcym, otwartym dla każdego. I
liczył, że na tym gruncie zachowa wszystkie przywileje, jakie wypracował w
telewizji. Stąd porażka i spadająca popularność jego "SUPERSAMU".
Odarty z pracowników technicznych, współscenarzystów i przyciągających widzów
gości "król" okazał się nagi.
Metafora
jest jasna: starszy Majewski, rozpaczliwie broniący swojej, jak mu się
wydawało, nadrzędnej pozycji reprezentuje Telewizję - usiłuje mierzyć nowe
medium własną miarą i stosować w nim sprawdzone techniki, co kończy się
porażką.
Młodszy
Frączyk to reprezentant Internetu - w swoim programie reaguje natychmiast,
schlebia gustom swoich fanów, czerpie z aktualnych virali i memów - stara się
też tworzyć swoje. Jego filmy to nie tylko niepowiązane skecze, ale także
reakcje na to, co w danej chwili w polskim Internecie (a raczej - w tych jego
rejonach, gdzie udzielają się gimnazjaliści) najbardziej gorące.
Taka ładna
metafora Wujciowi wyszła. Teraz można podrzemać w trocinach.
PS. A tak
już zupełnie na marginesie, a propos poprzednich rozmyślań - nawet Frączyk po
napisaniu swojej książki nie opublikował jej jako e-book, tylko na papierze (co
zresztą zaowocowało tytułem "Bestsellera Empiku", nim w ogóle
pojawiła się na rynku, a więc, he he, czysto wirtualnie. Ha. Dobry żarcik.). Z
kolejną, czekającą na premierę, będzie podobnie. Coś musi być na rzeczy, skoro
nawet umiłowane dziecię Internetu skłania się ku papierowemu medium...